czwartek, 24 listopada 2016

Powrót w stylu Bonda

Hej,
Eh, nie będę się tłumaczyć - po prostu bardzo długo mnie tu nie było. W tym czasie nie pisałam recenzji, raczej jak już coś bazgrałam, to opowiadania, które ostatnio coraz bardziej staram się doszlifowywać.
Dzisiaj recenzji także nie będzie, ale mam coś innego. Ostatnio znalazłam swój stary, kochany zeszyt, w którym spisywałam różne fragmenty, które później miałam wkręcić do opowiadań. A jako że opowiadanie z tych fragmentów nie powstało i prawdopodobnie nie powstanie, postanowiłam tu udostępnić jeden na początek. Nie mam pojęcia, czy ktoś jeszcze zagląda tu na bloga - przyznam szczerze, że sama tu nie zaglądałam!

**fragment**

Czasami czuję, jak coś rozdziera mnie od środka. Ale to iluzja. Fałszywe złudzenie. Czasem czuję, że krzyczę. Bardzo głośno. Ale nie wydobywa się żaden dźwięk. Żyję w swojej krainie. Marzę i śnię.
Wymyślam przyszłość. Układam plany. Skaczę z radości i wyję ze smutku, ale nikt tego nie zauważa. To, co prawdziwe kryje się pod maską. Maską obojętności z bezbarwnym wyrazem oczu.
Tworzę w głowie różne historie, ale ich nie zapisuję. Uciekają z głowy, niczym ptaki pragnące wolności. Zrywają się z cienkiej smyczy i odchodzą bez pożegnania. Nie zostawiają żadnych śladów. Nie dają powodu do smutku. Ty i tak wiesz, że stworzyłeś coś dobrego. Pewnego dnia ptak wróci, bogatszy w nowe doświadczenia,
Dużo czytam. Są akapity, których nie potrafię rozgryźć. Słowa zlewają się w całość, tworząc coś niezrozumiałego. To łzy. Zalewają oczy i pozbawiają wzroku. Teraz one są winowajcami, a nie narzędziem bezsilności.
Pękam jak szyba. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej. W końcu nie zostaje nic, oprócz kawałków. Z nich nie da się stworzyć tego, czym były kiedyś. Za każdym razem jest tak samo - gubisz cząstkę siebie. Nie zauważasz tego, ja też. To się po prostu dzieje. Nieodwracalnie.
Wpadam w czarną otchłań. Ulatuje ze mnie optymizm. W głębi ciemności jednak czai się malutkie światełko nadziei. To ono pozwala myśleć, że za kilka lat może być lepiej. Inaczej.
Uderzam w ścianę. Wyrzucam długopis daleko, byleby na niego nie patrzeć. Depczę go siłą moich słów, które nie potrafią się wydobyć. Ale to nic. Ból minie, złość przejdzie. 
Protestuję i postanawiam. Nie poddam się. Wygram marzenia i przejdę zwycięsko przez sidła milczenia, by móc wypuścić słowa na wolność i podzielić się nimi ze światem. Moje słowa mogą mieć siłę, ale niewypowiedziane nie znaczą nic. Nic, co byłoby dla mnie ważne i ważne dla ciebie. 
Nie poddam się. Niebawem uśmiech znów zagości na mojej twarzy. 
Myślę, że dziś był dobry dzień, ale wkrótce nadejdą złe. Nic nie trzyma ich na smyczy. Przychodzą, kiedy chcą. Codziennie.
Dziś się jednak udało.  

To miało być chyba opowiadanie o pisarce, która nie potrafi już nic stworzyć, nie pamiętam już dobrze, heh :P Uznałam chyba, że takie smutne opowiadania są nie dla mnie :)
Chcielibyście więcej? Czekam na komentarze! <3



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz